września 03, 2017

Wróg nr 1- DIETA

Witaj,
Nie, nie pomyliłam się. Dobrze przeczytałaś. Dieta jest od dawna moim wrogiem numer jeden. Po prześledzeniu całego tego czasu w, którym zmagałam z się z zaburzeniami odżywiania stwierdzam, że przez cały czas chciałam utrzymywać bardzo ścisłą dietę. Owszem może i na początku to przynosiło określone skutki, lecz potem
deficyt pomiędzy moim zapotrzebowaniem dziennym, a tym co zjadałam był na tyle duży, że mojemu organizmowi włączyła się lampka kontrolna.  A więc co mu pozostało? Nadrobić te kalorie poprzez jedzenie.  Moje zaburzenia nie są tak jak książkowo opisana bulimia (Chorzy na bulimię, choć zdają sobie sprawę z utraty kontroli nad własnym zachowaniem związanym z odżywianiem się, przejadają się bardzo często, a następnie stosują sposoby kontrolowania wagi ciała, które mogą być niebezpieczne dla zdrowia.~wikipedia). Owszem kompensacje były na porządku dziennym, tyle, że się nie obadałam. Zwracałam wszystko co moim zdaniem było ponad to co powinnam zjeść. A zazwyczaj to było wszystko co miałam okazję zwrócić, kiedy byłam sama w domu i nikt tego nie widział. Jakiś rok temu doszły do tego środki przeczyszczające. 
Gdy odważyłam się powiedzieć o moim problemie mojej mamie (to było jakoś przełom kwietnia i maja tego roku) jej pierwszym pomysłem było zapisanie mnie do dietetyka, co wiąże się również z moją nadwagą. Początek wakacji 2017- wizyta. Poszłam, po rozmowie pani dietetyk stwierdziła, że odpowiednia będzie dla mnie dieta 1500-1600 kcal. To jest dosyć spory deficyt, biorąc pod uwagę moje zapotrzebowanie dzienne. Pierwszy tydzień to był istny koszmar, ciągły głód, czekanie od posiłku do posiłku, ale dałam radę. Po tygodniu waga mniejsza. Tydzień drugi, już lepiej. Głód mniejszy, ale coś mi nie pasowało. Znów zaczęłam obsesyjnie zwracać uwagę na porcje, co do grama odważałam składniki. Efekty, niby były, ale mnie nie cieszyły. No i nadszedł tydzień trzeci, gdzie mój organizm powiedział dosyć i się zbuntował. Dodatkowa kanapka na kolację? Za dużo. Zwracam całą kalację. Zakupiłam kolejne środki przeczyszczające. No i tak kilka dni z rzędu, Żyłam jakbym popadła w obłęd. Moje myśli 24/7 to było JEDZENIE. Powróciła zgaga, która ostatnio mnie odwiedzała regularnie w maju, więc teraz to mi się włączyła czerwona kontrolka. Waga poszła w odstawkę. Jestem głodna? Zjem to co mam w rozpisce, lecz nie tyle ile tam jest, tylko tyle ile uważam za słuszne. Oczywiście nie chodzi mi tu o podwajanie porcji etc. Wszystko w miarę rozsądku. Wczoraj z ciekawości weszłam na tę wagę nie licząc na powalające efekty, ponieważ wiedziałam ile jadłam w porównaniu do diety. I co? Waga POLECIAŁA W DÓŁ. Doszłam do wniosku, że jeżeli będę jadła tyle, ile mi potrzeba, będę ważyła tyle ile powinnam. A nagromadzony deficyt i tak zaowocuje powrotem do starych nawyków. Zasada prosta jak budowa cepa. 


Mam wielką ochotę przeczytać "Na krawędzi widelca". Ktoś może czytał i może mi polecić? ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Da się żyć , Blogger